Tajlandia- Kambodża – dalej niż Siam Reap

Azja: Tajlandia – Kambodża.

Bangkok- Siam Reap- Phnom Penh-Sihanouk ville- Kong Rong Sameloem- Bangkok

Wstęp.  (można pominąć :-))

To już nasza druga podróż do Azji. Pięć lat temu przez dwa tygodnie zwiedzaliśmy Tajlandię i wtedy dosłownie zakochaliśmy się w Azji i wiedzieliśmy, że kiedyś tam wrócimy. Nie lubimy dwa razy jeździć w to samo miejsce, dlatego tym razem postanowiliśmy odwiedzić jej sąsiadkę Kambodżę.

Nie jesteśmy już studentami (bez żadnych zobowiązań) którzy mogą z dnia na dzień się spakować                      i polecieć w świat jak tylko upolują tanie bilety. Już pół roku wcześniej szukałam atrakcyjnych połączeń do Azji, a nie jest to takie proste, bo jak raz zaczniesz szukać lotów w określonym terminie i kierunku, wyszukiwarki zapamiętują twoje IP i cena biletu systematycznie rośnie. Lepiej korzystać z automatycznych powiadomień, przeglądać w trybie incognito lub zmieniać urządzenia z których sprawdzamy loty. Na kilka miesięcy przed wylotem udało nam się kupić bilety po 1600 zł w obie strony do Bangkoku, liniami Air China, jedynie z 3 (trzema) godzinami międzylądowania w Pekinie.

Air China– w przyszłości raczej będziemy unikać już tego przewoźnika zwłaszcza na długich dystansach (a już na pewno jeśli będziemy w podróż zabierać dzieci). Stare samoloty, fotele porozpruwane, brak rozrywki pokładowej, śnieżące ekrany, szybko kończące się piwo, o alkoholu wysokoprocentowym można zapomnieć-no ale cena robi swojeJednak jest coś za co będziemy dozgonnie wdzięczni liniom Air China- otóż po wylądowaniu w Bangkoku i przejściu wszystkich bramek (trwało to ok 1,5h) mój mąż zorientował się, że nie ma portfela z połową kasy na wyjazd, kartami itp., zostawił go w samolocie. Bez żadnej nadziei, udaliśmy się do biura rzeczy znalezionych, a tam okazało się, że portfel się znalazł. Po godzinie przyniosła nam go stewardessa bez żadnego uszczerbku!!! ….i tak zaczął się fart, który nam towarzyszył przez cały wyjazd.:-)

Bangkok

W Bangkoku zatrzymaliśmy się na jeden pełny dzień, mamy tu swój ulubiony ghest house niedaleko Ko San Road z małym basenem. Pokoje schludne z klimatyzacją, cena za pokój 2 osobowy za dobę ok 80 zł, w recepcji za drobną opłatą (1 zł za dzień) można zostawić bagaż i jechać „lżej” dalej. Obiekt nazywa się New Siam II i dobrze się tam czujemy   http://www.newsiam.net/ns/newsiam2.php . Obok jest świetny „nkhun daengs” bar z lokalną kuchnią, jedzą tu prawie sami „lokalsi”, polecamy szczególnie zupy, duża gorąca miska za ok 5,00 zł wystarczy na cały dzień.

Uwielbiam to miasto, jego zgiełk, tłum, atmosferę. Ponieważ wszystkie przewodnikowe atrakcje Bangkoku zwiedziliśmy wcześniej, teraz postanowiliśmy trochę się po nim poszwendać, zejść z trasy, zgubić się:-). I tak trafiliśmy na pierwszy ogólnodostępny  Festiwal Tkanin i Rzemiosła. Festiwal odbywał się na terenie w letniej rezydencji Króla „King Rama V Statue” jednak, żeby się tam dostać musieli przejść bardzo szczegółową kontrolę, miejscowym sprawdzano nawet zawartość telefonów. Nas potraktowano bardzo łagodnie, zostaliśmy wpuszczeni pomimo braku dokumentów przy sobie. W zasadzie w imprezie uczestniczyli tylko Tajowie, byliśmy jednymi z niewielu turystów, którzy tam się znaleźli, (pewnie tak jak my trochę przez przypadek).

Ludzie tutaj nie przypominali tych namolnych „Tajów” z typowo turystycznych miejsc, byli bardzo mili i serdeczni. Byliśmy dla nich „nie lada” atrakcją, co chwilę proszono nas o pozowanie do wspólnych zdjęć.     W takich miejscach jak rezydencja króla obowiązuje odświętny strój więc wszyscy byli przepięknie i kolorowo ubrani w swoje stroje narodowe. Byliśmy zachwyceni i nie mogliśmy się napatrzeć na bogactwo wzorów, tkanin i kolorów i na te wszystkie pięknie wystrojone kobiety. To właśnie tu jedliśmy typowo lokalną kuchnię tajlandzką siedząc na trawie razem z miejscowymi, którzy byli bardzo przyjaźni i wcale nie chcieli nam nic sprzedać. Podobno impreza będzie dostępna dla wszystkich już co roku, zaczyna się 1 marca i trwa kilkanaście dni. Jeśli w tym okresie będziecie w Bangkoku to zdecydowanie polecamy odwiedzić to miejsce, zboczyć z przewodnikowych szlaków, by zobaczyć więcej i poczuć prawdziwy klimat, tu można tez nabyć ręcznie robione wyroby z materiałów najwyższej jakości.

   Z Bangkoku do Kambodży pociągiem za 5,00 zł (Bangkok- Siem Reap).

Najłatwiej do Kambodży z Bangkoku polecieć samolotem, ale nie tego szukamy na wakacjach. Można też skorzystać z autobusów (w różnym standardzie i cenie, bilety są łatwo dostępne, można je kupić na każdej ulicy). Można też tak jak my, wybrać pociąg w trzeciej klasie, takim którym podróżują miejscowi.

Pociąg do AranyAprathet (miasta na granicy z Kambodżą) odjeżdża o 5.55 z dworca Hua-Lamphong w BKK, jest to ostatni jego przystanek. Nie mieliśmy żadnych problemów z kupnem biletu, zapłaciliśmy niecałe 5 zł za pokonanie około 240 km, 6 godzin jazdy (co nie jest takie oczywiste, ponieważ w Tajlandii jest swoista zabawa ze sprzedawcami  w „kotka i myszkę”, oni próbują sprzedać jak najdrożej kręcąc przy tym i kłamiąc, my turyści próbujemy jak najmniej dać się nabrać i oskubać. Słyszałam już opowieści, że pani w okienku mówiła, że bilety się skończyły, a obok  te same bilety próbowano sprzedać 10 razy drożej;-)).

W pociągu w większości jechali sami Tajowie i ku naszemu zaskoczeniu dwa przedziały Polaków- także czuliśmy się silnie i bezpiecznie;-). Pociąg był całkiem wygodny, siedzenia były wyściełane, chodził wiatrak i nawet był swego rodzaju Wars, gdzie Pani przygotowywała posiłki.

Przejście graniczne w Poi Pet przez niektórych zwane nawet „bramą piekieł” nie ma najlepszej opinii, przed wyjazdem chyba nie przeczytałam, ani nie usłyszałam ani jednej pozytywnej opinii na ten temat . Byliśmy przygotowani, że łatwo nie będzie- ale nie napotkaliśmy najmniejszych trudności z przejściem tej granicy, co uważamy za „mega fart” (tak jak ten w Air China).

Po opuszczeniu pociągu nie spieszyliśmy się, chyba jako ostatni opuściliśmy dworzec w poszukiwaniu tuk-tuka, który zawiezie nas na granicę. Dzięki temu na placu zostały już tylko tuk tuki, którym nie udało się złapać turystów, mniejsza konkurencja oznacza lepsze możliwości negocjacji. W cztery osoby wsiedliśmy do tuk tuka, który prowadziła kobieta i za ok 120 batów (ok 15 zł) (na 4 osoby), zawiozła nas praktycznie pod samo przejście graniczne (co rzadko się zdarza- czasami, żeby tu dotrzeć- trzeba odwiedzić kilka rożnych punktów np. z pomiarem temperatury:-)), takie przynajmniej historie przed wyjazdem słyszeliśmy).

 

Po przekroczeniu granicy tajlandzkiej poszliśmy prosto w poszukiwaniu punktu, gdzie można otrzymać wizę, zdjęcia wizowe mieliśmy ze sobą. Wizę można też wyrobić przed wyjazdem online – ale jest droższa kosztuje 37$. Staraliśmy się iść pewnie przed siebie, o nic nie pytając, nie nawiązując kontaktu wzrokowego z miejscowymi (aby omijać wszelkie pokusy naciągania nas). Szliśmy trochę po omacku, „na czuja”. Jakimś cudem z białego niepozornego budynku otworzyły się drzwi, wychylił się Pan w mundurze i oznajmił, żebyśmy weszli po wizę. Weszliśmy do środka, wypełniliśmy kartkę do otrzymania wizy i podeszliśmy do okienka. Wiza kosztuje 30 dolarów, a tu oprócz tych 30 dolarów na kartce było dopisane 30 $ plus 100 bahtów (11 zł) – za serwis cokolwiek oznaczał:-)  i to była jedyna łapówka, którą zapłaciliśmy pokonując te słynne przejście w Poi Pet. Z wizą w paszporcie ustawiliśmy się w kolejce, i znów w jednej kolejce stali sami Tajowie (przewożący różne towary handlowe do Kambodży – tzw”mrówki”), a w drugiej kolejce praktycznie sami Polacy:-) i już byliśmy po Kambodżańskiej stronie. Teraz czekało nas kolejne wyzwanie „znaleźć tanio taksówkę”, która dowiezie nas do Sieam Reap. (Można wsiąść też „państwowego busa” –z tym, że podróżując w 4 osoby bardziej nam się opłacało wziąć taksówkę, która dowiezie na do samego hotelu, niż autobus do granic miasta i później znów Tuk tuka, nie wspominając już o czasie podróży). Z granicy do Sieam Reap pojechaliśmy taksówką , która miała nas zawieść pod sam hotel – tak się przynajmniej umawialiśmy. Na granicy miasta kierowca powiedział, że musimy się przesiąść do tuk tuka bo on dalej nie jedzie (no tak -nawet nie byliśmy specjalnie zaskoczeni, w Azji takie rzeczy zdarzają się często). Odpowiedzieliśmy, że nie wysiadamy i ma jechać dalej,  nasz stanowczy sprzeciw zadziałał i zawiózł nas na miejsce.:-).

Sieam Reap ———ma swój urokliwy klimat, jest bardziej europejskie, tajlandzkie niż kambodżańskie.

Świątynie, a zwłaszcza Angkor Wat zrobiła na nas niesamowite wrażenie,  Byliśmy tam tuż przed świtem  słońca i widok naprawdę powala.  To takie miejsce, którego nie da się opisać, zdjęcia i filmy też nie oddają magii wschodzącego słońca – trzeba zobaczyć:-). Nie będę pisać tu o świątyniach, bo jest niezliczona ilość przewodników i artykułów na ten temat, skupię się na bardziej lokalnych doznaniach. Spędziliśmy tu 3 dni.

Mając ostatnie pół dnia wolnego w mieście (przed wyjazdem w dalszą podróż), nieśpiesznie włóczyliśmy się w słońcu po jego zakamarkach. Zatrzymaliśmy się w pobocznym barze na mrożoną kawę i zaczęliśmy rozmawiać z młodym sprzedawcą. Mówił świetnie po angielsku co nas zdziwiło ponieważ niewielu Khmerów mówi dobrym angielskim. Spędziliśmy z nim kilka godzin, odpuszczając sobie inne zabytki miasta. Dowiedzieliśmy się, że pochodził z bardzo biednej rodziny, ale trafił pod opiekę międzynarodowej organizacji, która znalazła mu  rodzinę, tzw „adopcje na odległość” która przez wiele lat płaciła na jego edukację (od teraz wierzę w sens takich adopcji). Dzięki temu uczęszczał do dwujęzycznej szkoły, co dało mu ogromną przewagę nad rówieśnikami i dobry start w życiu. W Kambodży edukacja jest obowiązkowa, ale nieposyłanie dzieci do szkoły nie rodzi żadnych konsekwencji i tak 25% dzieci zamiast do szkoły chodzi na ulice zarabiać pieniądze, w wyniku czego ciężko im wyjść z biedy.

Dan w wieku 20 lat wynajął lokal ( taki „barak”), gdzie miesięczny czynsz najmu wraz z opłatami za prąd itp. to prawie 1000 dolarów!!!. Byłam bardzo zaskoczona!!! tą ogromną sumą, pracuję w nieruchomościach i takie ceny mamy w Trójmieście w naprawdę dobrych lokalizacjach i dużo lepszych standardzie, a przecież nasze zarobki są o wiele wyższe.

Bar jest jednocześnie miejscem zamieszkania Dan-a i jego rodziny:  żony, dwójki roześmianych dzieci oraz siostry. Na razie tak wysokie koszty wynajmu lokalu nie pozwalają mu na odkładanie pieniędzy, jednak Dan jest prawdziwym przedsiębiorcą, nie zwalnia, szybko rozszerzył działalność o wypożyczalnie skuterów i sprzedaż wycieczek. Trzymam za niego kciuki, a wszystkich którzy będą w Sieam Reap zachęcam do odwiedzenia tego miejsca. „Smiling Frog”– mieści się dokładnie na przeciwko Świątyni Wat Damnak, nie będziecie mieli problemu z trafieniem- a jak już się tam znajdziecie pozdrówcie od nas Dana:-).https://www.facebook.com/CafeMlobpor/

Sieam Reap –Phnom Penh i  podróż nocnym autobusem z łóżkami.

Po Azji można tanio i łatwo podróżować pod warunkiem, że ma się mnóstwo czasu. Jeśli jednak tak jak my, jesteś ograniczony tymi kilkunastoma dniami, trzeba nieźle kombinować, żeby jak najwięcej wyrwać dni i jeszcze nie wydać fortuny. Dlatego drogę do Stolicy Kambodży postanowiliśmy pokonać nocnym autobusem, co czasowo i finansowo wydało nam się najrozsądniejsze. ”Luksusowy autobus z łóżkami sypialnianymi i toaletą, kosztował 11 $ – rzekomo miał być w Phnom Penh o 6.00 rano, jednak dotarł tam o 3.00 w nocy!!!. I to był jedyny moment podczas całej podróży kiedy przez chwilę poczułam strach. Nagle wysiadając, otoczyło nas kilku facetów, każdy oferujący swoje usługi transportowe, na szczęście był tu otwarty całonocny sklep, pośpiesznie do niego weszliśmy, aby zastanowić się co dalej robimy. Była 3 w nocy, a nasza doba hotelowa rozpoczynał się od 15.00. Postanowiliśmy złapać tuk tuka do hotelu. Czterogwiazdkowy hotel z basenem na dachu, w centrum Phnom Penh (La Grand Palais Boutique)    http://www.legrandpalaishotel.com/ zarezerwowaliśmy kilka dni wcześniej, ze śniadaniem zapłaciliśmy jakieś 110 zł za dobę za pokój. W hotelu przyjęli nas nadzwyczaj wyrozumiale, pozwolili rozłożyć się w recepcji na kanapach, a nad ranem przynieśli wodę i czyste ręczniki. Mogliśmy też do czasu przygotowania naszych pokoi zostawić w recepcji bagaże i ruszyć w miasto. Wystawiliśmy najwyższe noty, zdecydowanie polecamy ten hotel, wątpię czy jakikolwiek europejski hotel przyjąłby nas w ten sposób.

I to byłoby na tyle z zachwytów na temat pobytu w Stolicy Kambodży. Zdecydowanie to najbrzydsza stolica jaką widziałam. Ścisłe centrum wygląda jeszcze w miarę przyzwoicie. Okazałe względnie nowoczesne budynki mieszają się z barakami, wokół których pełno śmieci i resztek jedzenia. Spacer deptakiem wzdłuż rzeki czasami jest bardzo uporczywy ze względu na smród dochodzący znad Mekongu.

Po południu zaplanowaliśmy wycieczkę na Pola Śmierci, to ok 15 km od centrum, złapaliśmy tuk tuka, który naszą czwórkę za kilkanaście dolarów zawiózł w jedną i drugą stronę i poczekał na nas. „Pola śmierci” to takie miejsce zadumy i refleksji do czego jest zdolny człowiek.  Jak zło bierze górę nad rozumem i dobrem.  Traumatyczne miejsce, gdzieś w środku pola, gdzie na pięknych zielonych drzwiach są tabliczki informacyjne np. ” o te drzewo rozbijano małe dzieci”, na tym drzewie  wieszano przeciwników reżimu”. Okropne zbrodnie, które nigdy nie zostały  rozliczone.  Sama wizyta na „polach śmierci” była ciężka i dołująca, chociaż byłam na to przygotowana, (w końcu to na naszych ziemiach były niemieckie obozy śmierci) jednak  droga tuk tukiem, która prowadziła do tego miejsca, była równie przykra choć z innego powodu. Im dalej od centrum miasta tym gorzej. Sterty śmieci wokół, smród i bałagan, a w tym wszystkim normalnie funkcjonujący ludzie. Kambodża to biedy kraj, jednak to nie usprawiedliwia wielkiego syfu, który tutaj panuje. Ludzie żyją, mieszkają wśród śmieci, a z pobliskich kanałów smród rozpościera się na ulicę i miesza się ze spalinami  licznych jednośladów i nikomu to nie przeszkadza. Sklepy z wizytowymi sukniami i garniturami wystawiane są wprost na brudną i zakurzoną ulicę. Obok sterty śmieci i cuchnących kanałów, siedzą miejscowi i jedzą w ulicznych barach. Kosze na śmieci widziałam tylko w niewielu europejskich lokalach. W Kambodży unikaliśmy jedzenia na ulicy, a i tak nie obyło się bez żołądkowych rewolucji.

„Do każdego wyjazdu staramy się wcześniej przygotować, czytając przewodniki i niezliczoną ilość blogów i artykułów, jednak autorzy skupiają się jedynie na pozytywnych aspektach podróży pomijając zupełnie ten szczegół. Tego nie ma w przewodnikach – Kambodża to brudy kraj, śmieci, syf i bałagan jest wszędzie. Podróżując lubimy rozmawiać z ludźmi, zarówno tymi miejscowymi jak i innymi turystami. Spotkaliśmy bardzo dużo podróżników, którzy zwiedzili całą Azję i wszyscy zgodnie przyznają, że takiego syfu jak tu nie ma nigdzie w Azji. Za to sami Khmerzy to bardzo sympatyczni i przyjacielscy ludzie.

W godzinach szczytu na ulicach jest niezliczona ilość jednośladów, przeładowanych tuk-tuków i terenowych samochodów, odór spalin miesza się z odorem z pobliskich kanałów, po 40 minutowej przejażdżce z Pól Śmierci mieliśmy już dość wrażeń i resztę wieczoru spędziliśmy w hotelu, oszołomieni tym co widzieliśmy.

   

Phnom Penh-Sihanoukville (Otres Beach I i Otress Beach II)- wygodna taksówka.

Trzeciego dnia wynajęliśmy tzw. taksówkę (55$ przy czterech osobach wychodziło korzystniej niż lokalny autobus) i pojechaliśmy około 200 km na południe w stronę wybrzeża, do miasta Sihanoukville. Ostatnie kilka dni w Kambodży chcieliśmy spędzić na plaży. Szczerze to miałam w głowie wszystkie piękne tajlandzkie plaże, które wcześniej widziałam w okolicach Krabi i trochę liczyłam, że po trudnej stolicy trafię teraz do raju;-). Rzeczywistość była trochę inna.

W przewodnikach i na blogach wyczytaliśmy, że możemy się zatrzymać albo trochę taniej na Otres Beach I, albo na Otres Beach II gdzie jest nieco spokojniej i jest ładniejsza plaża. Na szczęścicie (kolejny fart) zarezerwowaliśmy dwa noclegi w bungalowach na Osters II. Nigdzie wcześniej nie wyczytaliśmy, że Otres Beach I to totalny syf, brud i robaki, rozwalające się chaty, teren gdzie nikt nie zawraca sobie głowy sprzątaniem. Kompletne dno, nie wybierajcie tego miejsca -kilka przykładowych fotek:

a tak wygląda w necie, ;-)…

Położona jakieś 800m dalej Otres Beach II jest oazą spokoju, magicznym miejscem, które kompletnie nas zaskoczyło. Na niewielkim obszarze ok 1000m, wzdłuż brzegu usytuowana była enklawa ok 10 obiektów, o dużej rozpiętości cenowej -od tych bardzo bardzo ‚low-costowych” do tych z wyższej półki. Te kilka obiektów tworzyło istną enklawę, gdzie czas leci powoli, nikt się nie śpieszy, a w powietrzu wszędzie unosi się zapach marihuany (chociaż oficjalnie w Kambodży jest nielegalna). Trochę jak z filmu Plaża z Leonardem Di Caprio. Drugiego dnia tak się wkręciliśmy w ten klimat, że nie zdążyliśmy na łódkę, którą mieliśmy popłynąć na oglądanie świecącego planktonu, chociaż stała od nas 200 m, a my mieliśmy cały dzień żeby tam dotrzeć:-).

Otres II oferuje noclegi dosłownie na każdą kieszeń. Za kilka dolarów za dobę można mieć łózko w ko-edukacyjnej sali, bez elektryczności  i klimy. Można spać w bungalowach- tam spędziliśmy dwie noce, drugiej przylał deszcz i trochę nas zmoczył:-) albo wybrać całkiem luksusowy apartament w nowoczesnym obiekcie i tam jest  naprawdę czysto.

 

Raz w tygodniu, w soboty odbywa się tu „Otress Market”. Ekspaci z całej okolicy wystawiają tu swoje produkty, niektórzy pieką ciasta, robią burgery, inni sprzedają koszulki. Działa kilka barów, ale przede wszystkim jest niesamowita muza na żywo. Byliśmy zauroczeni tym miejscem, czułam się jak na jakimś klubowo-rockowym koncercie, gdzieś na jakimś ukrytym podwórku w Europie. W okolicy działał też sklep z alkoholem z całego świata, w którym o północy obsługiwało  dwoje dzieci: sześciolatek i ośmiolatek (tak na oko mojego męża) !!.

Podobno na Otres II jeszcze kilka lat temu były tylko trzy obiekty noclegowe, teraz jest ok 8-10. Jednak już za rok za dwa, to miejsce nie będzie więcej podobne do siebie. Całe wybrzeże to jeden wielki plac budowy, dosłownie wszędzie są rozpoczęte budowy luksusowych hoteli z kasynami, za którymi stoją inwestorzy z Chin. Napisy przy inwestycjach są już tylko po chińsku. Lasy i dżungla są wypalane i zrównywane z ziemią, żeby zyskać teren pod przyszłe luksusowe hotele z kasynami. Oczywiście żadna budowa nie dba o otoczenie, śmieci budowlane są wszędzie, doprawdy przykry krajobraz. Jeśli chcesz się znaleźć na końcu świata, zawiesić się na chwilę i poczuć ten klimat musisz ruszyć już dziś, bo za rok dwa będą tam sami Chińczycy.

Poza naszą plażą, ulubionym barem, nie mieliśmy już ochoty się nigdzie więcej ruszać, bo każda wycieczka poza nasz obszar oznaczała potworne widoki śmieci i syf. Mieliśmy już sobie odpuścić, ale w ostatniej chwili zdecydowaliśmy się na całodniową wycieczkę na Kho Rong Samolem- nie spodziewając się fajerwerków.

Na wyspę płynęliśmy jakimś starym statkiem, strasznie nas bujało, zwłaszcza, że po integracji z ekspatami dzień wcześniej nie czuliśmy się najlepiej. I oto po dwóch godzinach drogi na horyzoncie pojawiła się jak ze snu iście rajska wyspa Kho Rong Samloem (żadna z Tajlandzkich wysp jej nie dorównuje). Bardzo szeroka, błękitna laguna, woda czysta, krystaliczna, idealna. Strasznie żałowaliśmy, że nie możemy tu zostać kilka dni dłużej, albo że nie trafiliśmy tu wcześniej (nasz pobyt już się kończył!!). Na wyspie jest naprawdę bardzo mało turystów (w końcu nie łatwo się tam dostać), panuje błogi, rajski klimat, jest cisza i jakaś niesamowita aura, zakochaliśmy się. Nie ma namolnych sprzedawców, ani muzyki z barów. Przez kilka godzin można leżeć w iście idealnej wodzie, na białym piasku lub na hamaku i można odlecieć. To naprawdę koniec świata:-)

Na wyspie nie ma stałych dostaw prądu, w dzień korzysta się z fotovoltaiki dzięki czemu można chłodzić napoje i przygotowywać jedzenie. Wieczorem odpalany jest agregat prądotwórczy z napędem Diesla, który jeszcze pozwala cieszyć się z elektryczności godzinę lub dwie dłużej. Także po zmroku, (a na tej szerokości o 18.30 jest już ciemno) idziesz spać, a jeśli masz dużo kasy to możesz skoczyć na drinka do jedynego lokalu na wyspie, który ma prąd dłużej, ale za to musisz naprawdę słono zapłacić. Generalnie pobyt na wyspie to istna rozkosz dla oczu, relaks, cisza, obcowanie z przepiękna naturą, szkoda nam było opuszczać to miejsce.

Kobiety

Tak sobie myśle, że natura czałowieka, a już na pewno Kobiet jest przewrotna.

My Europejki jeździmy do ciepłej Azji i cieszymy się, że wrócimy z piękna brązowa opalenizną. Na plaży wystawiamy nasze ciało na słońce, ciało opalone wygląda według nas ładniej i szczuplej. Natomiast Azjatki chodzą po plaży ubrane od stóp do głów, chodzą w długich spodniach, skarpetkach, rękawiczkach z parasolkami w ręku, przy plus 35 w cieniu. Opalenizna jest tam passe, każdy chce mieć jasną cerę, rozjaśniające kremy kosztują tu krocie. Czyli zawsze podoba się to czego nie można łatwo mieć:-)

Podsumowanie.

Uwielbiam Azję, ale do Kambodży raczej nie wrócę. Nie zachwycił mnie ten kraj, tak  jak kiedyś Tajlandia (pomimo swojej masy turystów). Jednak dwa miejsca są zdecydowanie warte podróży do Kambodży. Pierwsze to Angkor Wat i jego widok o wschodzi słońca,  tak jak widok Statuy Wolności czy Wodospadu Niagara nie sposób tego opisać – trzeba zobaczyć. Drugie to Rajska Wyspę Kho Rong Samloem, bajecznie piękna, bardzo cicha i czysta, z jeszcze małą liczbą turystów.

Stolicę i całą okolice zdecydowanie odradzam, chyba że chcesz się zdołować lub naprawdę docenić gdzie i jak żyjesz. A Otress Beach II- no tam to zupełnie w inny wymiar się przenieśliśmy 🙂 takie rzeczy zdarzają się tylko na samodzielnych podróżach. Jeśli planujesz podroż do Kambodży lub Azji i nie wiesz jak sie do tego zabrać – chętnie podzielę się swoim doświadczeniem. Napisz do mnie lub zadzwoń:-)

Kilka wskazówek.

Po pierwsze wszędzie się targuj i sprawdzaj ceny w kilku źródłach, my targowaliśmy się nawet w hotelach, im dalej od głównego centrum tym wycieczki i przejazdy są tańsze. Generalnie w tej części Azji za tą samą rzecz czy usługę możesz zapłacić bardzo dużo lub bardzo mało, to zależy od twojej czujności, operatywności, asertywności i tego czy przygotowałeś się wcześniej do wyjazdu;-).

Jedyne odstępstwo jakie obowiązuje od tej zasady to TAXÓWKI w Tajlandii – tu upieraj się że ma być włączony taxi meter, zdziwisz się wtedy jak tanie są taksówki. Cena z taksometru jest zazwyczaj 10 razy tańsza, niż przy targowaniu- także warto się potrudzić, żeby znaleźć kierowcę, który włączy taksometr. Bronią się przed tym „rękami i nogami”, zdarzyło nam się wysiadać z taksówki czy tuk tuka, bo pomimo naszych próśb i umowy taximeter nie został włączony.!!. Bądź zdecydowany i stanowczy. Jeśli umawiałeś się, że kierowca zawiezie cię pod sam hotel, a on chce cię wysadzić wcześniej, po prostu się nie zgadzaj i nie wysiadaj z samochodu, parę razy zakrzyczeliśmy tak kierowcę, że odpuścił.

Jeśli się na mnóstwo czasu to naprawdę można tanio podróżować- jeśli tylko kilkanaście to logistyka jest na najwyższym poziomie:-)- najlepiej wtedy podróżować nocą, by wyrwać jak najwięcej dni. Noclegi- można nocować za parę dolarów, (co się sprawdza jeśli jesteś w podróży kilka miesięcy, a  nie jesteś milionerem). My przez nasz krótki  dwutygodniowy pobyt woleliśmy zapłacić trochę drożej, ale korzystać z klimatyzacji i  basenu (przy ok 40 stopniach naprawdę warto;-) i płaciliśmy ok 120 zł za pokój za dobę (czyli 60,00 na głowę).

Po więcej wskazówek nie wahaj się ze mną skontaktować:-)

Autor: Sylwia Wróblewska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *