Jak spełnić marzenia i kupić dom w słonecznej Hiszpanii

Praca w nieruchomościach to przede wszystkim praca z ludźmi. Jeśli zamiast na sprzedaży skupimy się na relacji, to często możemy posłuchać inspirujących historii klientów. Jedną z nich jest opowieść Agnieszki, jak  spełniła swoje marzenia o własnym domu w słonecznej Hiszpanii.

Poprosiłam ją, żeby sama o tym napisała jak kupiła dom w  Maladze.

Marzenia, marzenia, marzenia…

Wszystko się zaczęło 18 lat temu, gdy pojechałam z „nowiutkim” mężem w podróż poślubną.

Nie chcieliśmy robić wesela, ponieważ nasze rodziny są bardzo duże i na weselu byłoby 200 osób, a że nie było wtedy odpowiednich lokali na tak dużą liczbę weselników (no chyba, że sala gimnastyczna w jednej ze szkół) postanowiliśmy, że pieniądze, które pochłonęłoby wesele wydamy na podróż. Ustaliliśmy, że wynajmiemy dom w Hiszpanii na dwa tygodnie. Natomiast podróż poślubna będzie trwała miesiąc tak jak tradycja nakazuje – miesiąc miodowy. I tak po ślubie i kameralnym spotkaniu z najbliższymi ruszyliśmy przed północą w trasę. Pierwszy nocleg był co prawda niedaleko naszego domu, bo 50 km, ale byliśmy już spakowani i gotowi do dalszej dalekiej drogi. Przez pierwszy tydzień zwiedziliśmy Monaco, Lazurowe Wybrzeże, pojeździliśmy na nartach na lodowcu i w końcu dojechaliśmy na metę, do słonecznej Hiszpanii. To tam spotkaliśmy człowieka, który pokazał nam domy na sprzedaż. Oglądaliśmy piękne domy i uśmiechaliśmy się do siebie z mężem, w głębi duszy myśląc – po co on nam to wszystko pokazuje, przecież nas nigdy nie będzie stać na zakup domu w Zachodniej Europie, ale chcieliśmy być uprzejmi i daliśmy mu się prowadzić. Zakup nieruchomości w Hiszpanii to było coś niewyobrażalnego, coś nieosiągalnego, coś co nazywamy marzeniem.

Czas płynął, a ja ciągle gdzieś w zakamarkach głowy i serca miałam pragnienie aby mieć swoje miejsce gdzieś w słonecznym miejscu na kuli ziemskiej.

Gdy człowiek kończy 30, 40, 50 lat robi niekiedy podsumowanie swoich osiągnięć i realizacji marzeń. W moim przypadku nie wyglądało to tak kolorowo. Trochę mnie to zirytowało, przestraszyło, ale jednocześnie zmobilizowało do działania. Wkrótce po okrągłych urodzinach leciałam szybowcem, skoczyłam ze spadochronem no i postanowiłam kupić dom w Hiszpanii. Mam kilku znajomych, co już przeszli całe postępowanie związane z zakupem nieruchomości za granicą, więc oni polecili mi biuro nieruchomości, działające na południu Hiszpanii, którego właścicielką jest Polka, mieszkająca tam już 20 lat.

Wszystko zaczynało się dobrze układać. Zadzwoniłam do Agi (już teraz jesteśmy dobrymi znajomymi) – właścicielki tego biura – i poprosiłam o ofertę domów w naszym przedziale budżetowym. Polecieliśmy do Malagi. Aga pokazała nam 21 nieruchomości. Były wśród nich również apartamenty, ale mi zależało na niewielkim, typowym, hiszpańskim domku, z dachówką i bujną roślinnością, gdzie mogłabym czuć się swobodnie i komfortowo. Już prawie byliśmy gotowi przesunąć znowu moje marzenia na dalszy plan, gdy trafiliśmy na Nasz Dom. O to nam chodziło. Domek wolnostojący wśród pięknej roślinności – buganville, lawenda, hibiskusy, do basenu 14 schodków, okolica spokojna i niedaleko do sklepu i morza. To było to. Podjęliśmy decyzję – kupujemy, chociaż dom wymagał remontu, ale musieliśmy trzymać się budżetu i nie mogliśmy pozwolić sobie na większe luksusy. Negocjacje z poprzednimi właścicielami trwały ok. dwóch miesięcy. W końcu doszliśmy do porozumienia i ustaliliśmy ostateczną cenę. Oczywiście w tym wszystkim uczestniczyła Agnieszka – bez niej to byłoby niemożliwe. Ustaliliśmy termin podpisania aktu notarialnego. Po drodze oczywiście było mnóstwo formalności związanych z kredytem. Wzięliśmy go w hiszpańskim banku, więc wszystkie dokumenty trzeba było tłumaczyć, ale teraz to nie jest problem. Swojego tłumacza nie widziałam na oczy, wszystko odbywało się drogą mailową. Gdy weszliśmy do kancelarii notarialnej wszystko było już przygotowane. Podpisaliśmy dokumenty, Pan notariusz – starszy Hiszpan- pogratulował nam serdecznie i poszedł do następnego gabinetu, bo tam ktoś inny kupował nieruchomość. Hiszpańscy prawnicy mają ogromne doświadczenie w rynku nieruchomości. Dokonują takich transakcji mnóstwo. W końcu ludzie z całej Europy – zimnej Skandynawii, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Holandii, Belgii, Łotwy kupują domy w miejscu gdzie przez cały rok świeci słońce, cywilizacja jest europejska, flora bakteryjna taka sama, a do cypla końca Europy najbliższego równika – Gibraltaru – tylko 100 km.

Byłam bardzo szczęśliwa. Postanowiliśmy najpierw wyremontować łazienki i zmienić podłogę w sypialniach. Takie najbrudniejsze roboty na początek. Dostaliśmy kosztorys od Hiszpana zajmującego się remontami i się przeraziliśmy. Nie było to do „przełknięcia” w naszej sytuacji finansowej. Na miejscu w Polsce za to mam cudowną ekipę remontową, na którą mogę liczyć, a Majster rozumie co do niego mówię, jeśli np. rozmawiamy o koniakowym kolorze. On wie co ja mam na myśli. Nie często zdarza się taka nić porozumienia. Liczyliśmy koszty kilka wieczorów i w końcu podjęliśmy decyzję, że wysyłamy naszą ekipę. Opłacało nam się kupić chłopakom bilety lotnicze niż wynająć hiszpańską grupę remontową, której kompletnie nie znaliśmy i nie wiedzieliśmy jak wykonują swoje zadania (może będzie ciągle maniana).

Mąż pojechał razem z naszą ekipą. Remont trwał 2 tygodnie. Mieli wykupione bilety powrotne, więc musieli tak rozłożyć sobie robotę, aby wyrobić się w terminie. Mąż był z nimi przez tydzień. Był wtedy zaopatrzeniowcem, kucharzem, ogrodnikiem i pomocnikiem. Ale znaleźli jeszcze czas na kąpiel w basenie, łowienie ryb i podziwianie roślinności.

Wcześniej oczywiście wybrałam glazurę, dekory, terakotę, zlewy, baterie, sami skonstruowaliśmy meble do łazienek, ale przede wszystkim ufaliśmy sprawdzonej ekipie.

Pierwszy nasz wyjazd do wyremontowanego domu był bardzo pracowity. Trzeba było wszystko wysprzątać „po mojemu”, kupić lustra, pościel, ręczniki, meble na taras i wiele innych niezbędnych rzeczy do wymarzonego domu. Tak nas to wszystko pochłonęło, że spóźniliśmy się na samolot. Musieliśmy zostać jeszcze dwa dni. Ale super!

Dom mamy dopiero półtora roku, ale byliśmy tam na Wielkanoc razem z najbliższą rodziną, w listopadzie jeździmy tam z Przyjaciółmi, a moja Mama zabiera tam swoje koleżanki i w sierpniu wypoczywają tam jak u siebie. Za każdym przyjazdem coś doskonalimy. Kupiliśmy już grilla, łóżka i urządziliśmy przedpokój. Teraz jedziemy, aby powiększyć taras i zmienić sofy w salonie. Nie możemy się już doczekać. Dom jest na wynajem – w końcu z czegoś musimy spłacać kredyt – my będziemy mieszkać tam na stałe za 20 lat, gdy nadejdzie słoneczna jesień naszego życia.

http://domzdusza.com/hiszpania/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *